Koniec zimnej wojny i odprężenie w stosunkach międzynarodowych w latach 90-tych ubiegłego wieku doprowadziło wielu polityków do założenia że oprócz terrorystów z Alkaidy Polska nie ma zadanych wrogów i nie istnieje żadne realne zagrożenie militarne dla naszego kraju. Ten optymistyczny pogląd spowodował redukcje liczebności naszej armii i częściowe przekształcenie jej modelu z armii obronnej na armię ekspedycyjną godową do udziału w międzynarodowych ekspedycjach sojuszniczych poza terenem Polski. Dodatkowo przyjęcie Polski do NATO ugruntowało wśród części naszych polityków wbrew doświadczeniom historycznym naiwną wiarę ze w razie zagrożenia możemy liczyć na pomoc sojuszników.
Wykorzystanie naszej armii w misjach zagranicznych ma częściowo pozytywny wpływ na poziom wyszkolenia naszych żołnierzy. Jednak działanie naszych misji wojskowych w zupełnie odmiennie ukształtowanym środowisku naturalnym jakim są pustynie, góry, gorący klimat powoduję że doświadczenie tam zdobyte ma ograniczone zastosowanie w naszym klimacie, szczególnie w zimie. Także charakter misji głównie okupacyjny nie wnosi nic do wyszkolenia w dziedzinie walk obronnych.
Agresja Rosji na Gruzję przyniosła częściowe otrzeźwienie i realistyczne spojrzenie na naszą armię.
Obecnie Polska, jako jedyny kraj w tej części Europy, planuje zwiększenie realnych wydatków na modernizację sił zbrojnych. Ustalono że na armię będzie corocznie wydawane nie mniej niż 1, 95 proc. PKB co przy wzroście PKB spowoduje wzrost środków dla wojska. W ten sposób według planów MON do 2022 na modernizację armii zostanie wydane 130 mld złotych.
Niemoralne Długi. Część II. Islandia
Wybrany w 2011 prezydent Islandii Ólafur Ragnar Grímsson opowiedział się przeciwko wejściu tego kraju do UE. Poparła go koalicja rządząca zapowiadając wycofanie wniosku o członkostwo kraju w UE. Wejście do Unii Europejskiej miało uratować Islandię, pogrążoną w kryzysie po załamaniu sektora bankowego w 2008, ale Islandczycy znaleźli swój własny sposób na walkę z tym kryzysem.
Jak do tego doszło?
We wrześniu 2008 w czasie światowego kryzysu bankowego dochodzi do nacjonalizacji Glitnir Banku – najważniejszego banku w Islandii. Państwo przejmuje spekulacyjne długi prywatnego banku co powoduje ogłoszenie bankructwa kraju. Masowe protesty Islandczyków w styczniu 2009 doprowadzają do dymisji premiera Geira Haarde oraz socjaldemokratycznego rządu. Mimo to parlament przedstawia ustawę, która ma długiem w wysokości 3,5 mld euro z dawnych prywatnych banków obarczyć islandzkie społeczeństwo. Mieszkańcy rozpoczynają demonstracje żądając ogłoszenia referendum w sprawie długu.
W lutym 2010 roku: prezydent Ólafur Grimsson zawetował ustawę parlamentu i ogłasza ogólnonarodowe referendum. W referendum 93% głosujących Islandczyków opowiada się za nie spłacaniem długu. Po znacjonalizowaniu głównych banków w Islandii ogłoszono niewypłacalność długu zaciągniętego przez jeszcze prywatne banki w Wielkiej Brytanii i Holandii. W wyniku dochodzenia rządowego ustalono winnych i wydano nakazy aresztowania bankowców.
Obecnie w 2013 r. islandzka gospodarka jest w bardzo dobrej kondycji, w przeciwieństwie do gospodarek reszty europejskich państw.
Prof. Gylfi Magnsson ekonomista z Uniwersytetu Islandii:
„Islandia powróciła do wzrostu gospodarczego i nadal jest jednym z najbogatszych krajów świata…. Siła nabywcza rośnie, bezrobocie spada, deficyt jest pod kontrolą, częściowo przywrócony został dostęp do międzynarodowych rynków kapitałowych, banki są wypłacalne i mają płynność finansową” –
Gudmundur Arnason sekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki:
„Zamiast ratować banki, pozwoliliśmy im upaść. Dawno spłaciliśmy międzynarodowe kredyty. Dziś możemy pożyczać na rynkach finansowych bez cudzej pomocy”
Niemoralne Długi. część I. Ekwador
Artykuł 49 Konwencji Wiedeńskiej z 1986 r. dotyczący nieprawidłowości mogących doprowadzić do anulowania umowy kredytowej mówi: „Jeżeli państwo zostało nakłonione do zawarcia traktatu drogą oszukańczego postępowania innego państwa lub międzynarodowej organizacji negocjującej, państwo to może powołać się na oszustwo jako unieważniające jego zgodę na związanie się traktatem.”
Dwadzieścia dwa lata później 2 grudnia 2008 r. prezydent Ekwadoru Rafael Correa* odmówił spłaty 11 mld euro długów zagranicznych stosując koncepcje odmowy spłaty „niemoralnego długu” zaciągniętego przez poprzednie rządy na drodze korupcji. Rafael Correa podjął decyzję unieważniającą narodowe długi uważając je za nielegalne, gdyż ich zaciągnięcie „łamało konstytucję, aby uciskać naród”. Do konstytucji Ekwadoru wprowadzono nową zasadę, która mówi, że legitymowane przez prawo może być tylko to, co służy społeczeństwu.
Quo vadis PiS?
PiS stoi przed dużym wyzwaniem, musi przekonać ludzi, że to oni są alternatywą dla Platformy, ale to nie takie łatwe. Po podwójnej wygranej w wyborach w 2005 roku. Prawo i Sprawiedliwość pod przywództwem braci Kaczyńskich przeżywało moment chwały i uniesienia.
Po tylu latach upokorzeń bracia Kaczyńscy byli znowu na topie i stali się jedynymi rozgrywajacymi na scenie politycznej. Wizja IV Rzeczpospolitej stworzona w głowie prezesa PiS-u była na wyciągnięcie ręki, ale pojawił się problem, z kim można to zrealizować.
Wiadomym było, że PO nie przystąpi do koalicji, gdyż dla tej formacji celem było zdobycie władzy, a decydując się na wejście do rządu z PiS-em, Donald Tusk spowodowałby sytuację, w której to Jarosław Kaczyński stanowiłby główny ośrodek władzy, a PO stałaby się przysłowiowym kwiatkiem do kożucha. W tej sytuacji jedyną alternatywą było zawiązanie koalicji z Samoobroną i LPR. To był punkt zwrotny dla całej formacji i jej przyszłych kłopotów, co spowodowało stopniowy spadek poparcia dla PiS-u, a także widoczny dysonans między elektoratem a partią i jej programem.
Rządząc przez 2 lata razem z Andrzejem Lepperem i Romanem Giertychem, Jarosław Kaczyński pokazał, że władza trafiła w złe ręce, a ludzie, którzy piastowali najwyższe stanowiska w państwie udowodnili, że nie nadają się do sprawowania władzy. Nie trzeba przypominać ciągłych kłótni w łonie koalicji, wyrzucania Leppera z rządu, aby Go ponownie powołać na stanowisko wicepremiera.
Bez echa nie przeszła również atmosfera, która panowała w społeczeństwie, ciągłe oskarżenia, pomówienia, to wszystko powodowało, że Polacy zaczęli odczuwać zmęczenie i byli coraz bardziej zdegustowani tym faktem, tym bardziej, że pozycja naszego kraju na arenie międzynarodowej była niestety bardzo słaba. Ponadto przylgnęła do nas łatka kraju, na którym nie można polegać, a sam fakt odwołania kilkunastu ambasadorów jednocześnie był pierwszym przypadkiem na skalę światową.
Po przegranych wyborach wydawałoby się, że PiS może być spokojny o swój los, miał silną reprezentację w sejmie, prezydenta, który wyrósł na szefa opozycji do rządu Donalda Tuska, w tej sytuacji pozostawało tylko czekać na porażki rządu i patrzeć na słupki jak rośnie poparcie w badaniach opinii publicznej. Tak bywało w przeszłości, kiedy już po roku przychodziło rozczarowanie do nowej władzy, a opozycja zyskiwała. Tym razem stało się inaczej, gdyż kierownictwo partii nie wyciągnęło żadnych wniosków z przegranej oraz nie zastanowiło się nad tym co spowodowało, że partia, która mogła chwalić się wysokim wzrostem gospodarczym, po prostu przegrała wybory.
Nie bez znaczenia jest styl sprawowania władzy oraz poszczególni członkowie PiS-u jak Marek Kuchciński, Nelly Rokita, Przemysław Gosiewski czy Jacek Kurski, którzy kładli się cieniem na postrzeganiu tego ugrupowania. Nawet zmiana osób wypowiadających się w imieniu partii nie pomogła, a stopniowe wycofywanie prezesa nie przyniosło oczekiwanych rezultatów.
Problemem tej formacji jest i będzie Jarosław Kaczyński, który swoimi działaniami nie wnosi nic do partii. Można pokusić się o stwierdzenie, że im więcej Jarosława Kaczyńskiego w mediach tym lepiej dla PO, podobnie mechanizm działa w przypadku brata Lecha Kaczyńskiego. Wielu ludzi postrzega prezydenta przez pryzmat brata, co odzwierciedlają badania dotyczące głowy państwa. Obecnie nie widać, aby coś mogło się zmienić w tej materii.
Prawo i Sprawiedliwość stoi przed wyborem, albo zmieni kierownictwo partii, albo pożegna się na zawsze z władzą, bo jak mówi stare powiedzenie z tej mąki dobrego chleba nie będzie.
Preludium Mundialu czyli Puchar Narodów Afryki
Właśnie rozpoczęty rok 2010 będzie niezwykle obfity w wielkie imprezy sportowe. Będzie to bowiem rok zimowych Igrzysk Olimpijskich w Vancouver czy Mistrzostw Świata w piłce nożnej w RPA. Ale nie tylko. Emocje zaczną się wcześniej.
Już w styczniu kibice piłkarscy będą mieli przedsmak Mundialu. I to niemal dosłownie, bowiem w Angoli w dniach od 10 do 31 stycznia rozegrany zostanie Puchar Narodów Afryki.
Do rywalizacji przystąpi 16 zespołów i tylko zupełny laik nie zdaje sobie sprawy z ilości piłkarskich mega-gwiazd, jakie w tym preludium mistrzostw świata rywalizować będą na afrykańskich boiskach. Reprezentacje krajów afrykańskich od kilku lat coraz systematyczniej i dobitniej zaznaczają swoją obecność na międzynarodowej arenie. Kiedyś przysłowiowi „chłopcy do bicia”, teraz potrafią coraz skuteczniej zaleźć za skórę najlepszym, pokazując lwi pazur. Znajduje to szacunek w piłkarskiej centrali i kraje Afryki otrzymują sukcesywnie więcej „przepustek” na finały Mundialu, a piłkarze z Czarnego Lądu są dziś niekwestionowanymi królami najsilniejszych lig europejskich.
Kto będzie faworytem tej niewątpliwie bardzo ciekawej imprezy? Przyjrzyjmy się bliżej uczestnikom.
Grupę A tworzą: gospodarz Angola, Malawi, Mali oraz Algieria. O ile zespół Malawi za sukces może uznać raczej już sam fakt awansu na tę imprezę, to pozostałe zespoły zasługują na uwagę. Malawi tylko raz dotychczas brało udział w tym turnieju, kończąc zresztą swoją przygodę w fazie grupowej, i było to dawno temu, w 1984 roku. Ostatnie eliminacje do mistrzostw świata też przegrali z kretesem, więc na wielkie sukcesy w Angoli raczej nie mają co liczyć.
Angola co prawda nie posiada w swoich szeregach wielkich gwiazd, ale ten niewątpliwie solidny zespół będzie miał spory handicap w postaci własnych boisk i fanatycznej afrykańskiej publiczności. A gdy dodamy do tego fakt, że gospodarzom tradycyjnie „pomagają ściany” (szczególnie w Pucharze Afryki, gdzie sędziowanie zawsze pozostawiało wiele do życzenia), to zespół ten jest w stanie z pewnością uzyskać awans z grupy.
Drużyna Algierii jest jedną z bardziej doświadczonych na turnieju, a poza tym posiada w swych szeregach bardzo solidnych graczy z mocnych europejskich klubów, takich jak Bougherra z Glasgow Rangers, Belhadj z Portsmouth, Yahia z Vfl Bochum, Mansouri z Lorient czy Ziani z Vfl Wolfsburg.
Mali na tym tle wygląda na prawdziwego potentata i głównego faworyta grupy. Gwiazdami największego formatu są: Diarra z Realu Madryt, Keyta z Barcelony, Sissoko z Juventusu Turyn, Kanoute z Sevilli. Do tego można dołożyć całą gamę bardzo dobrych piłkarzy szczególnie z klubów ligi francuskiej, z Coulibaly z Auxerre, N’Diaye z Nantes czy Diakite z Nice na czele.
O sile zespołów grupy B niech świadczy fakt, że najsłabszym wydaje się być Togo, mimo posiadania w swoich szeregach gwiazdy w osobie Emmanuela Adebayora z Manchesteru City. Drużynę uzupełniają w większości zawodnicy z przeciętnych klubów afrykańskich i w związku z tym mocniejsza wydaje się być Burkina Faso z takimi piłkarzami w składzie jak Kone grający na co dzień w Guingamp, Ouattara z Kaiserslautern, Pitroipa z HSV. Skład uzupełniają zawodnicy z ligi niemieckiej, francuskiej i portugalskiej.
Pozostałe drużyny tej grupy – Wybrzeże Kości Słoniowej i Ghana to już potentaci światowej piłki nożnej. W zespole Ghany występują: Addo z Rody Kerkrade (w poprzednim sezonie PSV Eindhoven) Muntari z Interu Mediolan, Essien z Chelsea, Boateng z Getafe, Paintsil z Fulham, Appiah z Bologny, Gyan Assamoah z Rennes.
Trzon zespołu WKS to Boka z Vfb Stuttgart, Demel z Hamburger SV, Meite z West Bromwich, Kolo Toure z Manchesteru City, Eboue z Arsenalu, Romaric, Zokora i Aruna Kone z Sevilli, Yaya Toure z Barcelony, Cisse z Feyenordu, Dindane z Portsmouth, Salomon Kalou i Didier Drogba z Chelsea czy Bakari Kone z Marsylii. Można w tym przypadku stwierdzić, że trener Halilhodzic ma prawdziwy kłopot bogactwa, a zespół Wybrzeża należy do głównych faworytów całego turnieju.
W grupie C teoretycznie zdecydowanie najsłabszym zespołem wydaje się być jeden z najmniej doświadczonych z wszystkich uczestników – Mozambik. Drużyna oparta na graczach klubów z własnego podwórka, do Angoli jedzie raczej po przygodę i naukę. Zdecydowanie lepszy skład wydaje się mieć Benin. Choć równie mało doświadczony w bojach o Puchar Afryki, i ma w swoich szeregach tylko jedną gwiazdę – Sessegnona z PSG, to jednak drużyna uzupełniona piłkarzami z klubów tureckich i francuskich może sprawić niespodziankę. Mimo, iż będzie o nią niezwykle trudno, gdyż rywalami w grupie będą jeszcze Nigeria oraz Egipt – zwycięzca dwóch ostatnio rozegranych turniejów.
Ekipa Nigerii należy do głównych papierowych faworytów całej imprezy. Gwarancją sukcesu ma być występ w drużynie takich piłkarzy, jak Taiwo z Olimpique Marsylia, Yobo, Yakubu Aiyegbeni i Anichebe z Evertonu, Obi Mikel z Chelsea, Kalu Uche z Almerii (kiedyś piłkarz Wisły Kraków, z którą trzy razy z rzędu był mistrzem Polski), Nwankwo Kanu z Portsmouth czy Obafemi Martins – do niedawna gwiazda Interu Mediolan, a obecnie gracz mistrza Niemiec Vfl Wolfsburg. Obrazu dopełniają zawodnicy z solidnych zespołów lig europejskich od włoskiej zaczynając, przez szwajcarską, angielską, na rosyjskiej kończąc.
Egiptu rekomendować szeroko nie potrzeba, zważywszy na wspomniany wcześniej fakt wygrania Pucharu Narodów w dwóch poprzednich edycjach – w 2006 i 2008 roku. Drużyna ta, to swoisty ewenement – oparta niemal wyłącznie na graczach występujących we własnej lidze, głównie w klubach Zamelek i Al Ahly, odnosi spore sukcesy szczególnie w rozgrywkach afrykańskich. Puchar Narodów Afryki Egipt zdobywał już sześciokrotnie, co nie udało się żadnemu innemu zespołowi. Gwiazdami drużyny są Mido z egipskiego Zamaleku, Amr Zaki grający do niedawna w angielskim Wigan, (obecnie też Zamalek) i Mohamed Zidan z Borussii Dortmund. Na niekorzyść Egiptu przemawia fakt, że nikt w historii nie wygrał tej imprezy trzy razy z rzędu, a biorąc pod uwagę wszystkie wielkie rozgrywki piłkarskie, trzykrotnie pod rząd tylko Argentyna wygrała Copa America, ale było to wieki temu, w latach 1945-1947 gdy jeszcze Puchar Ameryki odbywał się co roku.
Ostatnią grupę D tworzą Gabon, Zambia, Tunezja i Kamerun. Drużyna Gabonu to solidni piłkarze grający na co dzień głównie we Francji. Mają też doskonałego francuskiego trenera Alaina Giresse. Grają więc „po francusku”, tylko może mniej wyrachowanie niż mistrzowie Europy i świata, co akurat na boiskach Angoli może okazać się dużym plusem.
Szkoleniową myśl rodem z Francji zobaczymy też w drużynie Zambii, którą prowadzi Herve Renard. Jednak o sukces w turnieju nie będzie łatwo, gdyż zespół stworzony z przeciętnych piłkarzy ze średniej klasy zespołów rodzimych oraz europejskich przeciętniaków z lig krajów Beneluksu raczej nie ma szans zwyciężyć w konfrontacji z afrykańskimi potęgami. A już w grupie Zambia musiałaby pokonać Tunezję lub Kamerun. Ekipy tych krajów święciły triumfy w Africa Cup of Nations bezpośrednio przed „epoką Egiptu”.
Tunezja to zespół oparty na graczach grających na co dzień w Afryce, uzupełniony kilkoma piłkarzami z solidnych klubów innych lig z Europy. Czołowymi graczami są Yahia z Lens, Lassad z Deportivo LaCoruna, Camus z Genk, Chahed z Hannoveru czy Mnari z Nurnberg.
Ostatnią drużyną w grupie D jest kolejny z faworytów – Kamerun. Francuski trener, kiedyś doskonały piłkarz, Paul Le Guen, ma podobnie jak trener Wybrzeża Kości Słoniowej, kłopot bogactwa. Bassong i Assou-Ekotto z Tottenhamu, Alexandre Song z Arsenalu, bardzo doświadczony Rigobert Song, grający obecnie w Turcji, Epalle z Bochum, Makoun z Lyonu, M’Bia z Marsylii czy M’Bami – do minionego sezonu też gracz Marsylii, obecnie Almeria, czy wreszcie Samuel Eto’o – jedna z największych gwiazd piłkarskich świata, od bieżącego sezonu gracz Interu Mediolan, to zawodnicy, których w swoich składach widzieliby chętnie niemal wszyscy selekcjonerzy.
Czy to wystarczy do sukcesu? Historia pokazuje, że same nazwiska nigdy nie grają i często solidność i ambicja znaczą więcej, szczególnie w rywalizacji zespołowej. Potwierdza to przypadek Egiptu, który mimo braku w składzie gwiazd znanych na całym świecie, odniósł w historii Pucharu Afryki największe sukcesy – 21 startów w finałach i 6 wygranych. Należy pamiętać również, że wielkie gwiazdy nie zawsze „mówią jednym głosem”, oraz mając milionowe kontrakty w klubach, oszczędzają się w meczach reprezentacji. Jeśli jednak wezmą pod uwagę, że afrykański turniej to preludium Mundialu i dobry występ może być jednocześnie przepustką na boiska RPA, to możemy być świadkami kapitalnego turnieju i wielu wspaniałych meczów.
Meksyk, czyli ekonomika wojny
Dwa lata temu prezydent Meksyku F. Calderon wypowiedział wojnę kartelom narkotykowym. Te organizacje mafijne odpowiadają za przemyt i produkcje narkotyków do USA, organizacje te obracają kwotami liczonymi w setkach milionów dolarów.
Od czasu jednak wprowadzenia do walki regularnego wojska, ulice Tijuany, Ciudad Juarez i innych stolic zbrodni zatopiła fala niespotykanej dotąd przemocy. Celem operacji połączonych sił armii i policji uczyniono rozbicie zorganizowanych struktur przestępczych, aresztowanie jego kierownictwa i przejęcie zgromadzonego w drodze kryminalnej działalności majątku. Żadnego z tych celów nie zrealizowano.
Pęknięta pomarańcza
Już 5 lat minęło od pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Od tamtego czasu ścieżki bohaterów tej że rewolucji rozeszły się.
Chyba wszyscy mamy w pamięci obrazki głównego placu Kijowa na którym odbywały się wielotysięczne manifestacje obywateli Ukrainy spowodowane ewidentnym fałszerstwem wyborczym, którego dopuściły się ówczesne władze.
Po 10 latach stanowisko opuszczał Leonid Kuczma uważany za polityka mocno związanego z Rosją oraz starającego się zacieśnić jeszcze bardziej te kontakty. Doprowadziłoby to do sytuacji bardzo groźnej dla rozwoju państwa, a w dłuższej perspektywie do całkowitego uzależnienia się od wielkiego sąsiada. Gwarantem takiego stanu rzeczy miał być ”swój człowiek” Wiktor Janukowycz, urzędujący premier, gorąco popierany przez Rosję. Zasadnicze znaczenie miał również fakt, że był to polityk cieszący się zaufaniem na wschodzie Ukrainy, gdzie ludnością dominującą są Rosjanie.
W sukurs opozycji przyszła Polska, która zrobiła rzecz najważniejszą, mianowicie dzięki działalności polskiej dyplomacji i byłego prezydenta doprowadziła do „umiędzynarodowienia” problemu Ukrainy. Nie było to łatwe z dwóch powodów, po pierwsze UE nie bardzo kwapiła się do zajęcia jednomyślnego stanowiska, a z drugiej Niemcy były niechętne mieszaniu się w wewnętrzne sprawy Ukrainy, co wynikało raczej z przesłanek ekonomicznych, ale również politycznych, kontekst przyjaźni Putin – Schroeder. Dopiero reakcja premiera Holandii, który przewodniczył Radzie Europejskiej i przedstawiciela ds. polityki zagranicznej Javiera Solany we współudziale prezydentów Polski i Litwy doprowadziła do rozpoczęcia negocjacji pomiędzy zwaśnionymi stronami. Solana pamiętał z historii własnego kraju czym może się zakończyć konflikt, a Polska chciała przekazać Ukraińcom swoje doświadczenia z okresu rozmów okrągłego stołu. Udało się uniknąć rozlewu krwi, ale podzielonego społeczeństwa już nie.
Po euforii spowodowanej powtórnymi wyborami i zwycięstwem Wiktora Juszczenki wydawało się, że proces zmian zapoczątkowany wielkim zrywem społeczeństwa, doprowadzi do szybkich zmian w kraju zważywszy na to, że ster władzy sprawowali „towarzysze broni” z okresu pomarańczowej rewolucji. Wiktor Juszczenko zdobył olbrzymi mandat społeczny, nie pozostawało nic innego jak tylko zakasać rękawy i wprowadzać reformy. Stało się niestety inaczej i jak dzisiaj patrzymy z perspektywy 5 lat to można odnieść wrażenie, że mamy deja vu. Opozycja ukraińska cierpi na tę samą chorobę co dawni działacze „Solidarności” w naszym kraju. Julia Tymoszenko i Wiktor Janukowycz dziś są zażartymi wrogami, walczącymi o urząd prezydenta w wyborach, które będą miały miejsce w tym miesiącu. Obserwując ich działalność można odnieść wrażenie, że to co legło u podstaw tego wielkiego ruchu jakim była bez wątpienia pomarańczowa rewolucja, czyli pragnienie wolności, decydowania samemu o swoim losie i przyszłości w zderzeniu z brutalną rzeczywistością kończy się tak jak możemy to obserwować obecnie. Należałoby się zastanowić nad następującą kwestią, jak to się dzieje, że w sytuacjach kryzysowych politycy umieją znaleźć wspólny język, wznieść się ponad podziały, własne ambicje, a gdy opada już chwilowa egzaltacja i trzeba zmierzyć się z brutalną prawdą, stawić czoło wszystkim problemom to wszystko zaczyna się psuć. Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w naturze człowieka, który mierzy wysoko i mówiąc kolokwialnie „po trupach” dąży do celu jakim jest zdobycie władzy. Władza to zaszczyty, pieniądze, a przede wszystkim możliwość decydowania o innych i może właśnie to działa tak destrukcyjnie.
Głównym problemem, który stoi na drodze porozumienia między Julią Tymoszenko i Wiktorem Juszczenko jest stosunek do Rosji. Prezydent wybrał drogę do stopniowego uniezależniania się od wielkiego brata, tymczasem pani premier prowadzi dość miękką politykę względem Kremla. Podyktowane to jest wieloma czynnikami, ale ekonomiczny przeważa. Ukraina jest skazana na Rosję z powodu surowców, które musi kupować, chodzi oczywiście o gaz i jak długo nie zapewni sobie alternatywnych źródeł tak długo będzie skazana na szantaż ze strony Rosji. Takie sytuacje jak na początku ubiegłego roku będą się zdarzać wielokrotnie co nie napawa optymizmem. Stosunek do Rosji to nie jedyne zarzewie konfliktu, kwestią sporną pozostaje wciąż ewentualne wejście w struktury UE i NATO co dla większości społeczeństwa nie jest tak oczywiste. To wszystko jest jednak w fazie marzeń, gdyż wśród zachodnich przywódców nie ma zgody na szybką integrację z tymi organizacjami, dlatego dziwią mnie te wszystkie kurtuazyjne formułki wygłaszane przez kolejnych polityków odwiedzających Ukrainę i zapewniające o bliskiej perspektywie wejścia do tych organizacji.
Wybór Wiktora Janukowycza spowoduje załamanie się procesu zmian w kraju i przekierowanie dotychczasowej prozachodniej orientacji w prorosyjską. Nie będzie to dobre rozwiązanie, ale taki czarny scenariusz może się stać realny w momencie, gdy Juszczenko nie poprze Juli Tymoszenko w II turze wyborów. Wielu oczekuje takiego zachowania od Juszczenki, gdyż miarą męża stanu będzie zapomnienie o przeszłości, sporach. Chyba nadszedł już taki czas znowu stanąć ramię w ramię dla dobra i przyszłości Ukrainy.
Jak zdeptany trampek
Artykuł dedykowany liderom Partii Politycznych.
Wbrew pozorom nie będę pisał o sportowych walorach tego rządu chociaż fakt, iż jest on bodaj jednym z najbardziej ruchliwych warty jest zapamiętania. Przynależność do braci piłkarskiej w Platformie Obywatelskiej równoznaczne jest z wszelkimi atutami polityczności, akceptacji w partii no i dalszej osobistej kariery. Mieliśmy bowiem dowody na to, iż nie jeden odsunięty na piłkarską ławę rezerwowych stawał się wśród liderów partyjnych nie jednoznacznie traktowany.
Trzeba jednak oddać hołd, iż po wyjaśnieniu niektórych sprawek (czytaj: kompromitacji) wracał do drużyny jako pełno prawny zawodnik, co oznaczało (i chyba oznacza do dzisiaj), iż powraca on do platformerskiej ekstraklasy…
No, ale nie o sporcie w wydaniu partyjnym miałem pisać jednak ciąg zdarzeń wewnątrz Platformy, a przy okazji: wewnątrzrządowych sam pcha mi na myśl piłkarskie boisko… Może nie do końca bez podstawnie twierdzę, iż hobby premiera zatriumfowało nad doborem politycznych i ekonomicznych wartości. Osobista chęć dominacji na boisku i młodzieńcze marzenia w pewien sposób odzwierciedlają się na partyjnym boisku (to tak od siebie).
Piłka nożna czy filharmonia, mało to istotne hobby porównując je z parciem na władzę. Sposoby na jej zdobycie są tak różne jak różni są w stosunku do siebie ludzie którzy jej pragną… Są tacy którzy uczą się grać w piłkę by zdobyć względy premiera, są tacy którzy wyprą się własnych poglądów dla względów prezesa, a są też tacy którzy już z zawodowym kopaniem piłki czy machaniem pięściami dawno skończyli ale władzy się spodobali…, no i wreszcie są tacy politycy którzy w nosie mają ideały i poglądy dla których zaistnieli mniej lub więcej w polityce. Zastanawiające staje się zatem, którzy z nich są wartościowsi z punktu widzenia partyjnych łowów, a którzy z punktu widzenia suwerena – czyli kto jest dla nas więcej wart w polityce, komu powinniśmy zaufać, a komu nie…?
Pytanie jest bardzo otwarte. Zbliżające się wybory wyzwalają bowiem wśród kręgów głownie zmarginalizowanych polityków chęć zaistnienia ponownie w kręgu parlamentarnym. Co cwańsi widzą swoją przyszłość w dominujących parlamentarnych partiach politycznych, a więc ku nim chylą głowy i tam chcą zakotwiczyć. Jest takich w kręgu naszych zawodowych polityków sporo i było ich sporo. Może towarzyszyły ich przejściom mniejsze emocje bowiem w poprzednich kadencjach partii politycznych było bez liku w Sejmie i nie tylko, więc ogarnięcie ich wszystkich nie było za nadto możliwe.
Krzyk i larum podniósł się największy obecnie. Medialni politycy, ci wygadani i popularni, nie czujący pewnego gruntu i politycznej przyszłości w swych rodzimych partiach politycznych które ich kreowały, szybciutko uciekają (o ile to możliwe) do Wielkiego Brata (dominujących w parlamencie partii politycznych), który w zasadzie nie ma nic przeciwko popularnemu medialnie nowemu nabytkowi. Zasada podobna jak w transferach piłkarskich, z tym, że na boisku chodzi o pieniądze, a o co chodzi w sejmowych transferach…?.
Myśl o pieniądzach jest kusząca i pośrednio słuszna. Partia polityczna, w tym wypadku PO lub PiS, dominujące w Parlamencie zyskają medialną sławę i nowego barta ich politycznych wizji, a owy bart zyska wszelkie profity związane z polityczną karierą posła jeśli…., właśnie jeśli co?. Jeśli my wyborcy zaaprobujemy taki polityczny transfer.
Bądźmy jednak teraz bezstronni i nie kierujmy się przez moment emocjami ideowymi i sympatiami politycznymi ale przeanalizujmy takie przypadki:
Owy delikwent, przykładowo z SLD (nazwisko i imię znane autorowi) solenie przez parę lat zapewniający o swoich lewicowych parytetach, lekką ręką porzucając zarzuty nierzadko korupcyjne wobec niektórych członków PO (poniekąd słuszne) i w ciągu doby staje się członkiem PO, a także otrzymuje za swe poczynanie nagrodę: zmyślne stanowisko w rządzie. Pyszne i przebiegłe?!. Co teraz mówi…?, a no, że ma milion…, milion pomysłów (chyba to oznacza, iż go ten transfer znacznie oświecił?!). A co mówi o tych których niedawno oskarżał…? . Nic…, nie mówi nic. Nic nie mówienie to bardzo dobry sposób na ustosunkowanie się do własnej politycznej kariery lub mówienie z którego nic nie wynika.
Drugim arcy ciekawym przykładem politycznych przemieszczeń dla dóbr doczesnych (czytaj: własnych zysków) jest przypadek tym razem Pani Poseł (nazwisko i imię znane autorowi) która swe idee i polityczne wizje wystawiła na prawdziwe męki. Z mozołem i trudem wraz z kolegami – dezerterami z PiS-u tworzyła własną partię polityczną zaczynając od wierzchołka popularności, a nie od jego podstaw czyli w kolejności odwrotnej niż to jest w zwyczaju tworzenia czegokolwiek. Idea przejścia w wypadku rozbieżności moralnych czy wizyjnych w polityce jest jak najbardziej zasadna i staropolskie twierdzenie, iż tylko: krowa nie zmienia poglądów jest jak najbardziej nie na miejscu gdyż w tym wypadku obrażono by samą krowę…
Można z wodzem się nie zgadzać i w ramach protestu ostentacyjnie go opuścić zakładając własną partię. Tak też się stało. Ale gdy wódz (czytaj: przywódczyni) nowej partyjki widząc nieskuteczność swych działań i marzeń o równej, konserwatywnej ojczyźnie z domieszką nutki lewicjonizmu , porzuca swych braci- dezerterów mówiąc, że: jest jej z nimi nie po drodze… ( bo jak rozumieć słowa skierowane do nowych kolegów z PO: mi z wami po drodze…)
Takich polityków jak opisane wyżej przypadki jest wielu i nie warto ich w tym miejscu przytaczać gdyż jak by na nie patrzeć wszystkie ich działania kręcą się wokół politycznego być albo nie być i to na najwyższym krajowym wymiarze. Nie wiem nic o polityku który by opuszczał ławy sejmowe z radością, no chyba żeby kroiła mu się jeszcze wyższa polityczna albo finansowa kariera…
Na pytanie: o co chodzi w politycznych transferach mamy więc odpowiedz: o sławę i sejmowy fotel oraz papu, ale i o niezłe pieniądze też!
Co do drugiego zadanego pytania : jaki z takich skaczących po partiach politycznych polityków będziemy mieli profit gdy ich w najbliższych wyborach wybierzemy? Odpowiedz nasuwa się sama: nijaki! bo któż zagwarantuje sympatykom PO, iż omawiani ostatni bohaterzy politycznych transferów nie powrócą do swoich grając im na nosie i strzelając ponownie gole polityczne do platformerskiej bramki..?
A ja odpowiem pytaniem na pytanie (wracając do nomenklatury piłkarskiej która jest w rządzie na topie): co jest lepsze przed podjęciem gry?, tęchnący nieświeżością, zdeptany trampek czy nowy pachnący świeżym oddechem piłkarski korek1…?
Macieju Alleluja!
Numer wywinąłeś przyjacielu nieziemski : TAK SOBIE PO PROSTU UMARŁEŚ!. Zapewne teraz myślisz, że masz lepiej od nas…, wykluczone przyjacielu!.
Wódki z tobą nie piłem, fajką z twojej papierosowej trumienki mnie nie poczęstowałeś… i o prostej dupie marynie nigdy ze mną nie rozmawiałeś, ale jeśli ktokolwiek może uznać się samozwańczo twoim fanem : to ja bezwzględnie nazwać się mogę!. Więc mówmy sobie na ty: ja jestem Janusz nikczemnik bezwzględny, fan trumien i grzechu wszelakiego, a Ty…? Maciej zapewne – byś odpowiedział – profesjonalista już w fachu w którym ty czeladnikiem zaledwie się dopiero staniesz. Bo czarny humor który przez niemal całe swoje życie na tym ziemskim padole uprawiałeś to fach i profesjonalizm całkowity!
Radiowa trójka pieściła twe pieśni, o warach, przywarach, zaletach śmiertelnych, kalectwie, obłudzie i o dyskretnym fakcie, że najprzyjemniej zabawić się można w prosektorium nad ranem.
Przeżyłeś komunę, przeżyłeś idiotów by wbić nam do głowy Cohena. Bez ciebie Macieju, Cohen był by jeszcze jednym muzycznym cieniem dla większości polskojęzycznej hałastry . Bo lenie z nas absolutne i wolimy byś to ty go nam tłumaczył, niźli my uczyli się angielskiego . Dlatego też skończ ten jeszcze jeden okrutny żart i wracaj !.
Najpierw wódki się napijemy, potem zapalę twoją fajkę z trumienki nareszcie, a ty opowiesz jak tam jest. Jak dostać się w zaświaty na wycieczkę na skróty, a i jakie metro ma tam końcową pętlę… , no i czy to prawda, że: jest tam wygodnie w sosnowej trumience. A ja dowiem się w końcu wreszcie: czy zmory żadne we śnie nie wyłudzą od mnie czegoś co prawdziwym przekleństwem wszechświata stać się może…
Jeśli nie wrócisz zaraz to my fani pójdziemy twym tropem i znajdziemy cię po zapachu…, zapachu twych onuc, bo jak zapewne pamiętasz : nic tak nie śmierdzi jak twoje onuce…
…moje zresztą też!
Ale póki co Macieju to spoczywaj w pokoju i niech cię nie uśpi twoja wygodna horyzontalna pozycja, wkrótce i my pójdziemy za tobą by świętować Zaduszki.
Inspiracje:
- Onuce – tekst i muzyka M. Zembaty
- Zmory – tekst i muzyka M. Zembaty
- Co komu się należy – tekst i muzyka M. Zembaty
- Rodzina Poszepszyńskich – słuchowisko w radiowej popularnej trójce
- Alleluja – tekst i muzyka L. Cohen, tłumaczenie M. Zembaty
- Ostatnia posługa – tekst i muzyka M. Zembaty
Sprawa Papały – rozdziały zamknięte krwią
3 stycznia br. w szpitalu gdańskiego aresztu śledczego na zawsze zamknął oczy Artur Zirajewski, pseud. Iwan. Brutalny kryminalista, członek tzw. klubu płatnych morderców zasłynął zbrodnią, której sam nie popełnił, a jedynie miał zaszczyt zasiadać przy jednym stole z jej zleceniodawcami. Według przyjętej przez prokuraturę wersji śledczej, w kwietniu 1998 roku trójmiejski hotel Marina nawiedziła delegacja przedstawicieli tzw. polskiej mafii.