Młodzi ludzie są szczególnie narażeni na destrukcyjny wpływ sekt. Każdy z nas może zostać poddany psychomanipulacji.
Media milczą na temat sekt do czasu, aż wydarzy się coś sensacyjnego: rytualne morderstwo, aresztowanie lidera czy zbiorowe samobójstwo. Poza tym wydaje się, że problem nie istnieje. Cisza w prasie i telewizji usypia czujność społeczeństwa. Jednak sekty działają. Werbują nowych członków, chociaż wydawałoby się, że problem jest tak dobrze znany, rozpracowany i nagłośniony, że do sekt mogą trafić już tylko niedoinformowani desperaci. Nieprawda.
Haczyk na każdego
Po przeczytaniu świadectw dawnych członków różnych sekt i wysłuchaniu kilku relacji można odnieść wrażenie, że praktycznie każdy okres w życiu człowieka jest odpowiedni, by uczynić z niego fanatyka. Jednak najwięcej osób pada ofiarą sekt, kiedy w ich życiu zachodzą poważne zmiany, gdy ktoś na przykład kończy liceum i nie zdaje na studia lub zdaje na studia w obcym mieście. Wszystkie nowe sytuacje wpływają na człowieka stresująco. To właśnie wtedy najłatwiej wpaść w sidła różnego rodzaju „uzdrawiaczy duszy”. – Okres studencki to czas uniezależniania się od rodziny, a ten proces często bywa bardzo bolesny. Wtedy pojawia się sekta, która wydaje się lekarstwem na wszystkie problemy. Daje uzasadnienie dla ostatecznego wyrwania się spod rodzicielskich skrzydeł. Mówi: „Robisz to dla Boga i dla prawdy, więc nikogo nie krzywdzisz”. Tak naprawdę wpada się z deszczu pod rynnę, bo zyskujemy wolność od rodziców, ale niewoli nas sekta – wyjaśnia Maria Wasiak, psycholog w Dominikańskim Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach.
W okolicach wyższych uczelni kręci się bardzo wiele osób, które starają się zwerbować nowych członków do różnego rodzaju organizacji. Żadna z nich oczywiście oficjalnie nie rozgłasza, że jest sektą. Wcale nie jest trudno do nich trafić. Wystarczy, by wybrać się na spotkanie, którego tematem będzie prawdziwa miłość, jak w przypadku Kościoła Zjednoczeniowego Moona. Zapisując się na kurs medytacji i jogi, także nie zamierzamy zostać członkami ruchu religijnego, choć często tak się staje, bo bywa on tylko przykrywką dla sekt związanych ze wschodnimi wierzeniami. – Już pierwsze zajęcia z medytacji, na których często manipuluje się psychiką młodych ludzi, mogą rozpocząć proces zmiany światopoglądu – twierdzi Anna Rygielska, psycholog w Dominikańskim Centrum Informacji. Znajdą się także sposoby na studenta, który sceptycznie podchodzi do rzeczywistości i jest święcie przekonany, że nikt nigdy nie zdołałby nim manipulować. W tym wypadku wielkie pole do popisu ma pseudonaukowy Kościół Scjentologiczny traktujący ludzki mózg jak komputer i proponujący alternatywne metody walczenia ze słabościami ludzkiej psychiki.
Słabe dzieci złych rodziców
W Polsce istnieje tak wiele sekt, że każdy człowiek, niezależnie od typu osobowości, znalazłby dla siebie miejsce w co najmniej kilku z nich. – Nie trzeba być nieszczęśliwym czy zdesperowanym, by trafić do sekty. Czasami wystarczy zwykła ciekawość, poszukiwanie sposobu na życie, próba znalezienia odpowiedzi, których szuka przecież każdy człowiek – tłumaczy siostra Michaela, konsultantka w Ruchu Obrony Rodziny i Jednostki. Steven Hassan w swojej książce „Psychomanipulacja w sektach” wymienia trzy typy osobowości – dla każdego z nich trzeba przyjąć inną taktykę werbowania nowego członka. „Mózgowiec” potrzebuje pożywki intelektualnej, „uczuciowiec” bodźców emocjonalnych, natomiast „działacz” perspektywy realizowania się w działaniu.
Badanie OBOP-u z lipca 1999 roku pokazuje, że 82 procent badanych uważa, iż członkami sekt zostają osoby słabe i zagubione, które poszukują zewnętrznego oparcia. Jednocześnie wielu badanych jako przyczynę wstępowania do sekt wskazało relacje w rodzinie – z jednej strony 69 procent wini rodziców, którzy okazują za mało uczucia i zainteresowania dziecku, z drugiej strony 46 procent mówi o nadmiernej kontroli rodzicielskiej.
Mantrowanie na koralach
W przypadku Roberta wstąpienie do sekty spowodowała właśnie sytuacja w domu – jego rodzice byli alkoholikami. – Mając 17 lat, już praktycznie nie mieszkałem w domu rodzinnym. Postanowiłem się szybko usamodzielnić, co skończyło się na alkoholu, narkotykach i nieuczciwych interesach. Właśnie wtedy na jarmarku spotkałem członków Misji Czeitanii. Zainteresowali mnie swoją radykalnością i odmiennością. Oferowali to, czego potrzebowałem. Nie można pić, palić ani się narkotyzować. Widziałem, jak się modlili, i też zapragnąłem modlitwy. Byli bardzo dobrzy, mili i przyjaźni – wspomina Robert. Za swoimi nowymi znajomymi podążył do Warszawy, gdzie obiecano mu pracę i mieszkanie. Skończyło się na handlu kadzidełkami na Marszałkowskiej i Stadionie Dziesięciolecia. Sam musiał zatroszczyć się o płacenie mandatów straży miejskiej i już po pół roku miał kilka tysięcy złotych długów. Komornik zaczął nachodzić jego rodziców, w których mieszkaniu nadal był zameldowany. – Nikt mnie w tym czasie ani razu nie zapytał, czy kontaktuję się z rodziną, czy mam jakieś ubezpieczenie, czy może chcę zdać maturę i zacząć studiować.
W międzyczasie organizacja wpłynęła także na światopogląd Roberta. Porzucił nałogi, nie jadł mięsa, jaj, nie pił herbaty i kawy. Zabraniano mu także oglądania telewizji, słuchania radia i chodzenia do kina, by miał jak najmniej styczności z ułudą świata doczesnego. Nakazano mu uwolnić się od przeszłości, a nawet od samego siebie. Powinien być przywiązany tylko do Kryszny i guru. Każdą wolną chwilę wypadało spędzać na mantrowaniu na koralach, ponieważ jeśli w momencie śmierci człowiek pomyśli się o kimkolwiek lub czymkolwiek innym niż Kryszna, tym stanie się po śmierci. – Jeśli pomyślisz o swoim piesku, w przyszłym życiu będziesz pieskiem – tłumaczy Robert.
Odejść, ale jak?
Robertowi udało się odejść z Misji Czeitanii samodzielnie. Uważa, że uratował go wrodzony sceptycyzm, gdyż od początku zadawał dużo niewygodnych pytań. – Zacząłem odczuwać coraz większe ubezwłasnowolnienie psychiczne. Wszystkie bolące sprawy dotyczące najbliższych, znajomych, ale przede wszystkim mnie samego, były sztucznie spychane w niepamięć i przysypywane wegetarianizmem, modlitwą i pracą – wyjaśnia. Po odejściu znów zaczął imprezować, ćpać i pić. Uratowało go duszpasterstwo młodzieży, a po kilku latach trafił do zakonu.
Nie wszyscy mają jednak takie szczęście jak Robert. – Najlepszym rozwiązaniem dla zdrowia psychicznego członka sekty jest oczywiście sytuacja, w której sam sobie uświadamia, że grupa go wykorzystuje i manipuluje nim. Wtedy wystarczy zasiać w nim małą wątpliwość, by pomóc mu z tej grupy wyjść – tłumaczy Anna Rygielska. – Takie szczęśliwe zakończenia są jednak rzadkością i najczęściej wynikają z błędu w sztuce manipulacji umysłem. Zdarza się także, że człowiek nie jest w stanie podołać zbyt dużym oczekiwaniom, jakie ma wobec niego sekta. Jest to albo zbyt wymagająca asceza, albo mobilizowanie do niemożliwych do osiągnięcia wyników w pracy. Wychodzi się wtedy z sekty z pozytywną wizją grupy i przeświadczeniem, że są to ludzie głoszący prawdę, ale my jesteśmy za słabi, by tej prawdzie podołać. – Scenariusz wydalenia przez grupę jest chyba najgorszym z możliwych. Sekta rozstaje się ze swoim członkiem, gdy ma z nim więcej kłopotów, niż czerpie z niego pożytku – twierdzi Maria Wasiak. Takie osoby najczęściej nie rozumieją, dlaczego zabroniono im dostępu do prawdy, która wydaje im się jedyną drogą do zbawienia. Dlatego popadają w głębokie stany depresyjne lub popełniają samobójstwa.
Leczenie perswazją
Działalność wielu sekt została już zdelegalizowana, np. działalność Kościoła Scjentologicznego jest nielegalna w Grecji, Francji i Australii. Organizacje te reaktywują się pod innymi nazwami i funkcjonując jako związki wyznaniowe, nadal prowadzą rekrutację nowych członków.
Osobie, która wpadła w sidła sekty, jest bardzo trudno pomóc. Podstawą jest oczywiście zorientowanie się, do jakiej grupy należy. Czasami można to rozpoznać po zmianie nawyków żywieniowych, innym stylu ubierania czy broszurach, jakie przynosi do domu. Taka diagnoza pozwala na przyjęcie odpowiedniej taktyki. Najlepiej działa łagodna perswazja. Na nic zdadzą się logiczne argumenty, a tym bardziej atak i ostra krytyka. Na takie formy przekonywania sekta uodparnia swoich członków już na samym początku, stawiając osoby niewtajemniczone na pozycji wroga. – Trzeba stopniowo i ostrożnie zasiewać ziarno niepewności. Zacznie ono kiełkować w chwili samotności i znużenia, kiedy minie pierwszy zachwyt nową ideologią – tłumaczy Robert. – Nie można odwrócić się od takiej osoby nawet wtedy, gdy nas zniecierpliwi, odrzuci lub zrani. Tego właśnie oczekuje sekta.