Prezydent Bronisław Komorowski podpisał zarządzenie o referendum w sprawie tzw. JOW-ów, finansowania partii i prawa podatkowego.
Dziś chciałem się zająć tym pierwszym, czyli co stoi za pytaniem: czy jesteśmy za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu”.
Zgodnie z encyklopedyczną definicją, jednomandatowe okręgi wyborcze to okręgi wyborcze, w których obowiązuje ordynacja większościowa „pierwszy na mecie” lub ordynacja stosunkowa alternatywnego głosu proporcjonalnego, według której tylko jeden możliwy do obsadzenia z danego okręgu wyborczego mandat otrzymuje kandydat poparty przez największą liczbę wyborców spośród wszystkich kandydujących z danego okręgu wyborczego.
Do państw demokratycznych w których stosuje się jednomandatowe okręgi wyborcze przy wyborach do parlamentu to: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, Kanada, Japonia czy Australia (proporcjonalny głos alternatywny).
Również w Polsce nie jest to nowość, gdyż ten sposób wybierania obowiązuje od 2011 w wyborach do Senatu Rzeczypospolitej Polskiej oraz od 2014 do rad gmin w gminach niebędących miastem na prawach powiatu.
Jak czytamy na stronie Ruchu JOW (ruchjow.pl), wprowadzenie w życie jednomandatowych okręgów wyborczych pozwoliłoby na podział Polski na 460 okręgów wyborczych, których obecnie przy wyborach do sejmu jest tylko 41. W każdym z okręgów mógłby zostać wybrany tylko jeden poseł, który zdobyłby w głosowaniu najwięcej głosów. Wyborcy wybieraliby kandydata z jednej listy pełnej nazwisk. Ruch JOW pisze: „Wzorem dla nas jest model brytyjski jako najprostszy i najbardziej przejrzysty”.
Przyjrzyjmy się zatem temu modelowi brytyjskiemu. W Wielkiej Brytanii obowiązuje ordynacja większościowa „pierwszy na mecie”, w której mandaty otrzymuje tylko jeden kandydat, który uzyskał określoną prawem większość głosów w danym okręgu wyborczym (tak jak w wyborach do Senatu w Polsce). O tym że głosowanie jest większościowe decyduje rezultat uwzględniający preferencje tylko jednej, najliczniejszej grupy wyborców, a nie wszystkich głosujących, którzy oddali głos skuteczny (a więc poprawnie wypełnili kartę do głosowania).
Inną odmianą JOW jest stosowana w Australii, Irlandii i Malcie ordynacja preferencyjna proporcjonalnego głosu alternatywnego. W ich systemie wyborczym wyborcy głosują preferencyjnie, tzn. oddają głos na wielu kandydatów, szeregując ich w kolejności od najbardziej preferowanego do najmniej. Wyborca zaznacza swoje preferencje pisząc odpowiednią liczbę obok nazwiska kandydata i w ten sposób, oznaczając jego pozycję w swoim szeregu preferencji (tzn. stawia jedynkę obok najbardziej „lubianego”, dwójkę przy następnym w kolejności preferencji, itd.).
Podczas liczenia głosów w tym systemie w pierwszym przeliczeniu odpada kandydat z najmniejszym poparciem, a jego głosy rozdziela się proporcjonalnie do preferencji wyborców – jego głosy trafiają do kandydata który otrzymał na tych kartach preferencję nr 2; następnie nr 3 itd.. Przeliczanie głosów jest powtarzane, aż wyłoniony zostaje najbardziej preferowany przez wszystkich głosujących obywateli zwycięzca. W tym jednomandatowym systemie proporcjonalny wybór następuje w jednej turze głosowania (ale kilku turach liczenia głosów) i lepiej oddawane są preferencje wyborcze obywateli niż w metodzie „pierwszy na mecie”, gdzie brakuje proporcjonalnego odzwierciedlenia opinii obywateli. Innymi słowy zostaje wybrany kandydat bardziej kompromisowy dla wszystkich grup społecznych, a nie „najlepszy” dla najliczniejszej grupy społecznej.
Według Ruchu JOW dzięki wprowadzeniu jednomandatowych okręgów (przypominam postulują model brytyjski) mielibyśmy osiągnąć: odpowiedzialność posłów przed ich wyborcami, dobrą reprezentację terytorialną społeczeństwa w Sejmie, sprawny i stabilny rząd, wzrost aktywności obywatelskiej społeczeństwa spowodowany realnym wpływem społeczności lokalnych na polityków, wzrost kompetencji posłów i ich asertywności względem aparatu partyjnego, decentralizacja, ożywienie i jawność życia politycznego, dwubiegunową scenę polityczną, niewykluczająca jednak obecności małych partii, ani posłów niezależnych, zmianę charakteru partii politycznych z wodzowskich i scentralizowanych na demokratyczne i obywatelskie, utrudnienie dostępu do sprawowania władzy dla ugrupowań skrajnych.
Czy tak rzeczywiście będzie trudno jednoznacznie orzec. Co więcej, nie jestem pewien czy „dwubiegunowa scena polityczna” jest zaletą w sensie jakiejś wartości dodanej dla społeczeństwa. Wszak od 2004 roku polska scena polityczna jest mocno „dwubiegunowa”. Ale po kolei –
„odpowiedzialność posłów przed ich wyborcami”. Rozumiem, że chodzi o odpowiedzialność polityczną. Tylko, że obecnie, teoretycznie posłowie również odpowiadają przed wyborcami, którzy mogą ich nie wybrać na kolejną kadencję. W tym miejscu należy przypomnieć jak działa obecnie obowiązująca w Polsce ordynacja. Jest ona proporcjonalna z progiem wyborczym wynoszącym 5% a, liczba głosów przeliczana jest na mandaty według reguły d’Hondta.
Jeżeli n oznacza liczbę mandatów przypadających na dany okręg to liczbę ważnych głosów oddanych na dany komitet w okręgu dzieli się przez kolejne liczby naturalne 1,2,3,…,n. Nie bierze się jednak pod uwagę komitetów, które nie uzyskały progu wyborczego w skali całego kraju (5%). Tak otrzymane ilorazy porządkuje się malejąco i wybiera n największych ilorazów. Każdy wybrany iloraz danego komitetu to mandat dla tegoż komitetu. Partie otrzymują tyle mandatów, ile spośród ich ilorazów zostało wybranych. Innymi słowy – komitety otrzymują proporcjonalną liczbę miejsc w Sejmie do liczby otrzymanych głosów.
Mandaty przypadające danej liście okręgowej uzyskują kandydaci w kolejności otrzymanej liczby głosów.
Co do dobrej reprezentacji terytorialnej rozumiem, że zwolennicy wyobrażają sobie, że w każdym okręgu będzie wybierany, ktoś z danego obszaru. Tymczasem jest to jeden z większych mankamentów systemu brytyjskiego, gdzie więź kandydata z okręgiem jest czysto iluzoryczna – wystarczy prześledzić jak listy wyborcze w Wielkiej Brytanii. Jak partia chce kogoś ukarać to zsyła go do JOWu, gdzie na pewno przegra. Jak chce nagrodzić, albo upchnąć kogoś, kto ma wejść, a jest niepopularny to dostanie JOW, gdzie partia ma dużą przewagę. Rzeczywiste ważniejsze poparcie społeczne funkcjonuje tylko w tych nielicznych okręgach, gdzie poparcie dla dwóch największych partii jest wyrównane. To o te okręgi toczy się walka, a wyborcy w pozostałych bywają lekceważeni.
Z czego argument zwolenników JOWów o sprawnym i stabilnym, wybieranym w ten sposób rządzie wypływa trudno mi powiedzieć. Jeżeli jednak równocześnie za zaletę JOWów podaje się większą łatwość w dostaniu się kandydatów niezależnych (bo wystarczy mieć większość w jednym okręgu) to jest to raczej w sprzeczności z tym, że ew. rząd złożony z wielu niezależnych polityków jest bardziej sprawny i stabilny. Podobna sytuację (wielu małych partii) mieliśmy już w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych.
W rzeczywistości wybrany w ten sposób może być stabilniejszy, ale pod pewnym warunkiem – takim, że jedna partia zdobędzie większość bezwzględną w Sejmie, co w istocie w systemie brytyjskim jest bardziej prawdopodobne.
Rzadko wymienianą zaletą JOWów może być położenie kresu przechodzenia posłów z partii do partii, o ile takie postępowanie będzie dyskredytujące w oczach wyborców (statystycznie jest, ale nie musi w danym okręgu).
Zamiast odnosić się do brytyjskiej sceny polityczniej i snuć przypuszczenia na temat jego jaki skutek podobna ordynacja przyniesie w naszym kraju, zobaczmy jaki już przyniosła, skoro obowiązuje w wyborach do Senatu. Polski Senat od 2011 roku pracuje w składzie: PO – 61 senatorów, PiS – 32, PSL – 2, ZP – 1 i niezależni 4. Zatem dwie największe partie posiadają 93% mandatów. Porównując z sejmem, gdzie dwie największe partie mają 72,8% mandatów, potwierdza się teza przeciwników JOWów.
Kontrargumentem Ruchu JOW jest teza, że w przeciwieństwie do kandydatów niezależnych, partyjni mają więcej czasu na kampanię, muszą zebrać mniej podpisów, mogą korzystać z infrastruktury partyjnej, a sama kampania odbywa się w tle kampanii do Sejmu.
Trudno zaprzeczyć, tylko czy któryś z tych czynników, a nawet wszystkie razem decyduje o takim, a nie innym składzie Senatu.
Można się również zgodzić z tym, że system JOW utrudnienie dostęp do sprawowania władzy dla ugrupowań skrajnych, ale odmiana proporcjonalnego głosu alternatywnego utrudnia jeszcze bardziej. I tu dochodzimy to pytania referendalnego. Odpowiadając bowiem na pytanie „Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej?” TAK nie wiesz za jaką dokładnie ordynacją możliwą do zastosowania przy jednomandatowych okręgach wyborczych się opowiadasz.
Tyle o wyborze jaki nas czeka. Niezależnie od Waszej decyzji należy pamiętać, że wynik referendum będzie wiążący, tylko jeśli weźmie w nim udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania.
Na marginesie wyników ankiety INSPRO jest instytucją. Ze swoim programem, zadaniami rozłożonymi na miesiące i lata. INSPRO edukuje i goni króliczka .Obywatele nie są tak cierpliwi i chcieliby krf3liczka złapać . Możliwie jak najszybciej.Dlatego podpisali petycję. Z tego samego powodu, widząc, że petycja nadal tylko wisi na stronie OD przestali ją już podpisywać. W ciągu ostatniego miesiąca przybyło zaledwie jakieś 300 podpisów. 500 tysięcy podpisów wydaje się celem zupełnie nierealistycznym, a więc nie motywuje. Moja rada: może już teraz należałoby zrobić użytek z petycji? Co o tym myślicie?